2016-06-01
Relacja z podróży - część 2
2016-06-01
Relacja z podróży - część 2
Drugi maja wita nas mgłą. Z naszego zaimprowizowanego portu praktycznie nie widać nawet śluz… (port zaimprowizowany, ale już niedługo miejsce dla łódki ma być wygodniejsze, z pomostem… Póki co jest jednak jeszcze ‘przed sezonem’ – czego doświadczymy jeszcze nie raz, szczególnie w polskiej części naszej wyprawy).
Mgła nas trochę przestraszyła, bo jednak żegluga na Niemnie wg. wszelkich opowieści do najprostszych nie należy, a słaba widoczność nie ułatwi nam zadania… Z drugiej jednak strony tym bardziej cieszymy się, kiedy jeszcze przed śluzą spotykamy Jerzego, naszego pilota na odcinek z Niemnowa do Grodna i kolejnego dnia w drodze powrotnej.
Człowiek z biura podróży, który go przywiózł nie miał problemu ze znalezieniem nas, choć byliśmy umówieni tylko ogólnikowo w okolicy śluzy. Jesteśmy jednak jedyną łódką w okolicy. I z tego co usłyszeliśmy jedną z niewielu w sezonie. Czujemy się wyjątkowo, ale też towarzyszy nam nutka żalu, że tak ciekawy obiekt jest tak rzadko oglądany i wykorzystywany.
Usługa pilota/nawigatora zapewniana przez biuro podróży do tanich nie należy, ale na pewno są to jedne z lepiej wydanych pieniędzy na trasie. W czasie podróży okazuje się, że Jerzy jest człowiekiem, który zawodowo zajmuje się oznaczaniem szlaku żeglugowego na Niemnie, a z rzeką związany jest rodzinnie od wielu pokoleń.
Mieszka na skarpie nad samą rzeką, a na końcu ogrodu parkuje… służbowy statek. Dzięki temu jest zawsze w pogotowiu, gotów do wyruszenia na wodę na każde wezwanie (poza momentami, kiedy jest na wodzie na naszej barce). W drodze powrotnej stwierdzimy, że bez Jerzego łódka nie powinna ruszać w podróż na Niemen, nawet jeśli oznakowanie jest dobre, a wody dużo…
Zanim jednak wpływamy do śluzy dolewamy paliwa z zapasowego kanistra – 20 litrów znów przemieszcza wskaźnik w pozycję więcej niż full. W Grodnie okaże się, że jest to ostrożność tylko trochę nadmierna...
Podczas tankowania nasi gospodarze dopytują nas o moc silnika i prędkość łodzi. Nie wyglądają na zadowolonych, kiedy słyszą, że nasza bojowo wyglądająca łódź jest w rzeczywistości płaskodenną barką wypornościową, która na jeziorze rozwija do 10-12 km/h.
W ślad za ich zafrasowanymi minami my również zaczynamy się niepokoić, czy nasza wyprawa nie zakończy się na szybkiej porażce z rwącym nurtem Niemna. W sumie jednak nie ma się co martwić, jesteśmy na rekonesansie i przed wyruszeniem ustaliliśmy, że dopłyniemy tam, gdzie się da – tak więc odwrót bez zdobycia Grodna nie będzie dla nas porażką, pozostawi tylko niedosyt…
Przed nami jednak wciąż ta wspaniała śluza!
Śluza w Niemnowie jest warta odwiedzenia w każdych warunkach. Dzień wcześniej zdeptaliśmy ją w pięknym słońcu, teraz dookoła ścielą się nastrojowe mgły. Górna komora zwieńczona jest tradycyjnym mostem zwodzonym, wspartym o 4 kolumny. Na czas naszego śluzowania łączność kołowa między brzegami śluzy jest zerwana – całe szczęście, że tylko podczas pokonywania pierwszej komory.
Aby uświadomić sobie skalę tej budowli trzeba wziąć pod uwagę, że pojedyncza komora śluzy ma ponad 40 metrów długości. Przy 3 oryginalnych komorach przekraczamy już znacznie długość pełnowymiarowego boiska do piłki nożnej. W związku ze zmianami poziomu Niemna dobudowano 4. komorę – w przypadku wysokiego poziomu wody, tak jak teraz, nie wykorzystywaną. Z tą komorą długość konstrukcji zbliża się do 200 m i 10 metrów różnicy poziomów (dla przeliczenia 4 piętra dla standardowej wysokości mieszkania).
Po śluzowaniu mamy jeszcze prawie 2 kilometry kanału do pokonania przed wypłynięciem na rzekę. W sam raz czas na przygotowanie pysznego śniadania. Niemen wita nas 2 kierunkowskazami – Druskienniki 30 km z prądem (to już na Litwie) i 33 km do Grodna – pod prąd. Wlewa nam to w serca trochę optymizmu – w końcu jak długo można płynąć 33 kilometry. Na rzece manetka silnika, do tej pory oscylująca bardzo blisko pozycji neutralnej przesuwa się dużo bliżej ‘pełnej naprzód’. Dzięki temu zaczynamy się jednak posuwać pod prąd w pożądanym kierunku. Nie jest źle!
Żegluga po Niemnie bardzo mocno zmienia nam perspektywę na wiele rzeczy. Do tej pory delikatny pomruk silnika wydawał się nam nieznośnym hałasem, nieodmiennie przywołującym kontrastowe wspomnienia błogiej ciszy doświadczanej na żaglówkach. Nie raz tęskniliśmy za silnikiem elektrycznym, który choć nie zapewnia wystarczającej mocy dla naszej barki to jednak wykonuje swoją pracę bez jednego warknięcia.
Jednak dopiero na Niemnie zauważamy jak to jest pływać motorówką – nieporównanie głośniej w stosunku do naszych wcześniejszych doświadczeń. No i wskazówka paliwa opada w sposób zauważalny – co również jest pewnym novum.
Niemen przynosi również jeszcze więcej ptactwa niż do tej pory. Ptaki majestatycznie zawisają nad wodą, aby już po chwili pionowo zaatakować wściekle powierzchnię wody i zanurkować w poszukiwaniu rybnej zdobyczy. Z brzegów co chwila podrywają się czaple – na tyle często, że po godzinie wyzbywamy się odruchu sięgania po aparat na każdy przyciężki start i lądowanie tego imponującego ptaka.
Mamy też duże szczęście z pogodą – po wcześniejszych mgłach nie ma już śladu, słońce odważnie przebija się przez malownicze obłoki. Jest sielankowo… Tylko bardzo powoli. Zauważamy, że w miejscach szybszego nurtu musimy wykorzystywać silnik do maksimum aby poruszać się względem brzegu. Nagle okazuje się, że 33 km to jednak duży dystans…
Po jakimś czasie rozmawiamy z Jerzym o naszych obawach względem poziomu i zużycia paliwa. Ostatecznie korzystamy z jego wiedzy i doświadczenia i przy ujściu lokalnej rzeczki cumujemy naszą barkę, a sami ruszamy z kanistrami na poszukiwanie paliwa. Dzięki Jerzemu nasze poszukiwania nie są skomplikowane – krótki spacer i jesteśmy na normalnej, samochodowej stacji benzynowej. Czekają nas tu dwie niespodzianki: musisz zapłacić przed tankowaniem, określając ile paliwa potrzebujesz, a za paliwo płacimy w przeliczeniu ok. poniżej 2,5 PLN/litr.
Na dalszym odcinku oprócz przyrody podziwiamy jeszcze imponujący dźwig/pogłębiarkę z czasów ZSRR oraz służbowy statek Jerzego. Jemy też leniwy obiad w miłym towarzystwie, na który schodzi się nam ok. 2 godzin. Bardzo miły czas i ponownie wspaniała Białoruska gościnność.
Nawet najmilsza jednak podróż przynosi najwięcej satysfakcji, jeśli udaje się ją zrealizować do końca. Czas mija szybko – jak zawsze w doborowym towarzystwie – i robi się godzina 19 czasu miejscowego. Powoli dopływamy do pierwszego mostu w Grodnie. Tutaj czeka nas niemiła niespodzianka. Silnik wyje (choć po kilku godzinach wszyscy przywykliśmy i już tak tego nie zauważamy), my jednak stajemy w miejscu… Rzeka pod mostem się zwęża i dostaje dodatkowej motywacji , aby nie dopuścić nas do celu naszej podróży. Całe szczęście okazuje się, że z silnika da się wykrzesać jeszcze trochę mocy a reszta w doświadczonych rękach naszego pilota, który sprawnie ‘oszukuje’ prąd rzeki.
Przepłynięcie najbardziej malowniczego odcina rzeki w Grodnie zajmuje nam ponad godzinę, ale na pewno warto. A dzięki prądowi rzeki powrót do portu zajmuje nam kilka minut. A w porcie czeka na nas już dostojna delegacja regionalnej turystyki.
Przez cały nasz pobyt komunikujemy się z dużą łatwością w języku polskim. Im wyżej w hierarchii służbowej, tym bardziej w użyciu jest rosyjski, ale sytuację dobrze podsumował jeden ze spotkanych miejscowych: ‘jestem Białorusin, ale i tak po polsku dobrze czytam, piszę i mówię’.