2016-05-17
Relacja z podróży - część 1
2016-05-17
Relacja z podróży - część 1
Pomysł od bardzo dawna chodził nam pod głowie. Epicka wyprawa. Prosta i nieodległa (granica jest jedyne 50 km kanałem od Augustowa!), ale jednak przez granicę, na tereny o których tyle słyszeliśmy – bo każdy napotkany wodniak ma jakąś zasłyszaną opowieść, jak to jest pływać na Białorusi - ale które pozostawały znane nam tylko z opisów literackich.
Zaczęło się od formalności: zdobycie wizy, zaproszeń, organizacja logistyki po stronie białoruskiej. Zajęło nam to trochę czasu, ale po kilku próbach dotarliśmy do biura podróży, które zorganizowało nam wszystkie elementy w umiarkowanych cenach (jak na ceny dla turystów odwiedzających Białoruś – a to nie są tanie rzeczy…). W zakresie formalności wizowych bardzo pomocny okazał się też personel ambasady białoruskiej w Warszawie – dużo dobrych rad w miłej atmosferze. A to tylko początek doświadczania białoruskiej gościnności…
W końcu mamy skład skompletowany, w kieszeni paszport, wiza i dewiza – więc ruszamy!
Marszruta mocno napięta – udało się wygospodarować tylko 5 dni. Starujemy z portu PTTK w Augustowie krótko po 8 rano 30 kwietnia. Świeci słońce, życie jest piękne.
Na jeziorze Białym załoga powiększa się o dodatkowe 2 osoby. Dziewczyny nie mają jednak szczęścia. Już po chwili pogoda się psuje, zaczyna kropić a temperatura zachęca jedynie do poszukania cieplejszych ubrań. Tego dnia doceniamy stałe zadaszenie kokpitu, namiot oraz możliwość gotowania ‘w biegu’. Gorąca herbata cieszy się niesłabnącą popularnością.
Początkowy etap rejsu znamy już dość dobrze – w podobnym składzie pokonywaliśmy go już kilka razy wcześniej. Majestatyczne piękno przyrody tym razem podkreślone deszczem i chłodnym wiatrem. Wrażenie dzikich ostępów otaczających kanał jak najbardziej na miejscu – w końcu płyniemy przez wielką Puszczę Augustowską.
Mimo to na imponującej dwukomorowej śluzie Paniewo dokonujemy smakowitych zakupów – wciąż gorące jagodzianki domowego wypieku nigdzie nie smakują tak dobrze jak na wodzie. Wracają wspomnienia kajakowych spływów z Wigier do Augustowa…
Czas mija nam miło i leniwie, na rozmowach, podziwianiu krajobrazu. Część załogi odsypia wczesny start. Na śluzie w Mikaszówce zmiana w załodze, zamieniamy 2 koleżanki na 1 kolegę, który zostaje z nami aż do śluzy Tartak.
W Mikaszówce kończy się też dobrze znana nam część kanału. Teraz stale już otoczeni jesteśmy lasem, przejawy cywilizacji ograniczają się do coraz rzadszych kolonii domów no i oczywiście śluz. Od ‘skrzyżowania’ w Rygoli, gdzie Czarna Hańcza rozdziela się na Szlamicę i kanał płynący z jednej strony w kierunku Augustowa, z drugiej w kierunku granicy, kanał biegnie uregulowanym korytem rzeki Czarna Hańcza. Dla nas oznacza to zmianę charakteru szlaku - dużo więcej zakrętów.
Decydujemy, że dzień zakończymy przy śluzie Kudrynki. Dalej szybko zaczynają się tereny przygraniczne – mniej przyjazne dla dzikich noclegów na dużym jachcie.
Pozostały do zachodu czas wykorzystujemy na zwiedzanie mało jeszcze zarośniętych o tej porze roku bocznych odnóg i starorzeczy oraz przybrzeżnych polan. Lekka mżawka wciąż nadaje krajobrazowi nieco tajemniczego charakteru.
Na nocleg stajemy w okolicach śluzy. Po kolacji decydujemy się na spacer do Rudawki. Sytuacja ma swój urok: kompletna ciemność drogi w lesie w lekko siąpiącym deszczu. Na pewno we właściwym dostrojeniu się do klimatu pomagają też wyroby monopolowe, w które zaopatrzyliśmy się jeszcze w Augustowie.
Rano część z załogi idzie zwiedzać okoliczne lasy, pozostali biorą na swoje barki śluzowanie. Nie jest lekko, pogoda wciąż nas nie rozpieszcza i wszyscy odczuwamy zmęczenie po wieczornych spacerach, ale zaskakująco szybko docieramy na śluzę graniczą w Kurzyńcu. Jesteśmy przed czasem, więc musimy chwilę poczekać na pełen skład obsługi przejścia. Działa ono tylko po wcześniejszym umówieniu.
Na przejściu korzystamy z zaskakująco dobrej infrastruktury. W końcu toaleta i źródło wody na lądzie…
Jesteśmy pierwszą jednostką pływającą na przejściu w tym roku. Odprawa – najpierw polska, potem białoruska – zajmuje trochę czasu, przebiega jednak w bardzo miłej atmosferze. Kiedy w końcu dopełniamy wszelkich formalności (łącznie z podaniem szczegółów dotyczących mocy i pojemności silnika) możemy wpływać do śluzy. Wspaniała metafora dla przekraczania graniczy, kiedy przed dziobem łodzi otwierają się imponujące wrota i przepływamy pod pierwszym na naszej trasie mostem zwodzonym. Po zmianie poziomu wody w śluzie bramy ekscytującego kraju stają przed nami otworem (dosłownie!).
Po krótkim odcinku w strefie przygranicznej, który dzieli nas od śluzy Wołkuszek, wpływamy na bardzo odmienny kanał od dobrze nam już znanego ‘puszczańskiego’ odcinka.
Kanał staje się szerszy, brzegi mniej strome, łagodnie zabezpieczone kamiennym tłuczniem. Regularnie pojawiają się przystanie i miejsca piknikowe. Nie ma co prawda infrastruktury typu WC lub podłączenie do prądu lub wody, ale i tak w porównaniu z polską częścią, liczba przygotowanych nabrzeży może przyprawić o zawrót głowy. My jednak korzystamy z nich bardzo umiarkowanie, mając w głowie wciąż główną atrakcję dnia – czterokomorową obecnie śluzę w Niemnowie, tuż przed połączeniem w Niemnem.
Dopiero gdy zza chmur wygląda piękne słońce a zegarek i mapa pokazują, że dopłyniemy do Niemnowa szybciej nawet niż zakładaliśmy – trochę zwalniamy i decydujemy się na leniwy obiad przy pustej przystani. Z tablic informacyjnych dowiadujemy się, że w okolicy znajdują się ciekawe obszary wykopalisk z okresu kamienia i brązu, zwycięża jednak słońce i błogie poczucie sytości.
Zaraz po obiedzie wpływamy na teren, gdzie coraz częściej mamy wrażenie, że płyniemy na wysokości dachów budynków widocznych od czasu do czasu przy brzegach kanału.
W końcu drogę zamyka nam śluza Niemnowo. Idziemy zwiedzać ten potężny czterokomorowy obiekt zapewniający żeglugę przy różnicy poziomów wody dochodzącej do nawet 10 metrów przy niskim stanie wody w Niemnie. Konstrukcja otoczona wiekowymi drzewami robi na nas ogromne wrażenie. To jest zdecydowanie miejsce, które warto odwiedzić!
Jest 1 maja i w tym roku jest to prawosławna Wielkanoc. Między innymi z tego powodu nie udaje nam się odwiedzić znajdującego się przy śluzie muzeum kanału. Zwiedzamy za to okolicę oglądając stare, ale pięknie zadbane i z pomysłem zagospodarowane domki z ogródkami.
Szukając możliwości skorzystania z podłączenia do prądu trafiamy na Witka. Niezwykle sprawnie organizuje on nam improwizowany postój przy nieprzyjaznym dla łódki brzegu oraz podłączenie do prądu. Zwiedzamy prowadzone przez jego rodzinę gospodarstwo agroturystyczne i decydujemy się skorzystać z bani (sauny), grilla i pokoju z kominkiem.
Piękny relaks po pełnym wrażeń dniu..!